Holandia – Anglia. Grają o historię
Na Wyspach uważają, że Szwajcaria, z którą Anglicy uporali się z ćwierćfinale, jest mocniejsza od Holandii, z którą walczą o finał. To dość dyskusyjna teza, tak jak nie podlega dyskusji, że podopieczni Garetha Southagate’a to jeden z najnudniejszych zespołów tych mistrzostw Europy.
Generalnie w półfinałowej czwórce zobaczyliśmy zespoły o nienachalnej urodzie gry. O Francuzach, którzy przepadli wczoraj z Hiszpanią, trudno powiedzieć cokolwiek dobrego, Anglicy w ogóle nie wykorzystują na razie swojego potencjału, Holendrzy kibiców nie ziębią, ani parzą, choć trzeba im oddać, że w tym turnieju zdobyli już dziewięć goli, co jest wynikiem tuż za rewelacyjną Hiszpanią. Sam styl jednak nie porywa, zresztą doświadczyliśmy tego na inaugurację, kiedy zespół Ronalda Koemana do końca męczył się z Polakami.
O różnicach, jakich możemy doświadczyć między oboma półfinałami, dość wymownie mówi statystyka selekcjonerów. Luis de la Fuente i Didier Deschamps mają współczynnik zwycięstw na poziomie 79 proc. Jeśli chodzi o Koemana i Southagate’a, wynosi on odpowiednio 58 i 60 proc., przy czym ten drugi prowadzi zespół w dokładnie 100 meczach, a pierwszy w 57. Równie ciekawie wyglądają ich dokonania jako piłkarzy przeciwko swoim dzisiejszym rywalom. Koeman wygrał z Anglią w 1988 roku, kiedy jego zespół wygrał Euro. Był też bohaterem meczu w 1993 roku, kiedy Holendrzy wygrali 2:0, on sam zdobył gola, dzięki któremu Anglia nie pojechała na mistrzostwa świata. Już jako trener pokonała Anglię w półfinale Ligi Narodów w 2019 roku. Co ma do zaoferowania pod tym względem Southgate? On poprowadził swój zespół do wielkiej czwórki Euro 1996, m.in. po wygranej z Anglikami.
Zostawmy historię, choć ona wybrzmiewa na każdym kroku. Dzisiejsze starcie w Dortmundzie (tu Jude Bellingham czuje się jak u siebie) dla Anglików przebiega pod hasłem: „Zachować spokój i przejść do historii”. Anglicy z rzadka docierają do czołowej czwórki mistrzostw, mimo że to oni stworzyli futbol, ich sukcesy są związane głównie z meczami u siebie w kraju (np. wygrany mundial 1966). Dlatego może to być dla nich pierwszy finał dużego turnieju osiągnięty poza Wyspami. I to w sytuacji, w której Anglików mogło już na tym turnieju nie być, bo przecież do dogrywki ze Słowakami w 1/8 finału doprowadzili dopiero w 96 minucie, a ćwierćfinał ze Szwajcarią rozstrzygnęli w konkursie jedenastek.
W ćwierćfinale trener Southgate zmienił ustawienie, zdecydował się na grę trzema obrońcami, z czego wyszedł zwycięsko. Przeciwko Holandii może wrócić do wariantu z czwórką z tyłu, choć większość mediów stawia na to, że nie będzie chciał dotykać tam, gdzie wyglądało to dobrze. Kwestią jest, kto zagra na lewej stronie obrony – znów Luke Shaw, który spisał się bardzo dobrze, czy wracający po pauzie za kartki Marc Guehi.
Los Holendrów również mógł zawisnąć na włosku. Nie przeciwko Rumunii w 1/8 finału, bo spotkanie to miało jednostronny przebieg. Ale w ćwierćfinale z Turcją naprawdę brakowało niewiele, by to rywale cieszyli się z sukcesu. Koeman dobrze jednak zarządzał zespołem, jego zmiany znów dały znać o sobie, zresztą jak w meczu z Polską. W obu przypadkach skórę ratował Wout Weghorst. Zresztą Koeman bardzo często korzysta skutecznie ze zmienników, podczas gdy Southgate czeka z tym do samego końca. Może to kwestia doświadczenia, może innej filozofii pracy, w każdym razie Anglicy muszą pamiętać, że niemal każdy ich udział w wielkiej czwórce kończy się półfinałem rozstrzyganym serią rzutów karnych.
Czy tak będzie i dziś? Niewykluczone.
Mój typ: awans Holandii.