Czas
Kursy
1.01
1000

Zamiast zapowiedzi. Biało-czerwoni, nowy rozdział

16.06.2024 15:00,
Autor zapowiedzi: Przemysław Iwańczyk
pic

Może to zbyt śmiała prognoza, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że doszliśmy do momentu, na jaki czekaliśmy od 2016 roku. Także dlatego, że w reprezentację Polski mało kto wierzy, możecie śmiało stawiać na to, że biało-czerwoni wyjdą z trudnej grupy, choćby i z trzeciego miejsca, a w niedzielę przeciwko Holandii zobaczymy esencję tego, co zaproponował trener Michał Probierz. To będzie zespół walczący. Walczący do końca.

Teoria ugoru, na którym zawsze coś wyrośnie, bardzo pasuje do świata futbolu. Dotkliwość klęsk, jakie nawiedzały polską piłkę w 2023 roku, czarna otchłań, nad którą polski futbol stanął po nieudanych eliminacjach, były potężną traumą, ale stały się i nadzieją na lepsze jutro w jednym. Niczym w piosence Kazika, wydawało się, że zapukaliśmy w dno od spodu, że po serii czterech kwalifikacji na największe piłkarskie imprezy znów będziemy śledzić reprezentacyjne święto - jak w 2010 i 2014 roku - jedynie sprzed telewizorów. Zdaniem wielu dopełnieniem degrengolady miał być wybór selekcjonera, który nie zdobył nawet mistrzostwa Polski, wybrzmiewały poważne obawy, że najważniejsza z najważniejszych drużyn zostanie zbudowana na modłę Jagiellonii Białystok czy Cracovii, gdzie pracował nowy trener reprezentacji.

Zaczęło świtać. Może jeszcze nie w ostatnich meczach grupowych zmagań eliminacyjnych, gdzie przespaliśmy szanse bezpośredniej kwalifikacji, ale na pewno w barażach. Kochamy przecież futbol także za to, że do pełnej satysfakcji, jak i do totalnej klęski jest równie blisko, więc możemy śmiało powiedzieć, że w barażach z Walią fortuna (dla niektórych optymistów także Fortuna) przetoczyły się na naszą stronę. A później było już tylko lepiej, bo z Ukrainą i Turcją zobaczyliśmy Polaków, jakich cenimy. Może nie tkniętych palcem bożym wirtuozów, ale zdeterminowaną drużynę, która wreszcie przypominała ostatni narodowy zespół, jaki był dla nas powodem do dumy. Chodzi oczywiście o drużynę Adama Nawałki, która w 2016 roku otarła się o półfinał Euro, była czymś najpiękniejszym dla polskich kibiców od czasu igrzysk w Barcelonie w 1992 roku i mundialu w tej samej Hiszpanii jeszcze dziesięć lat wcześniej.

To jest last dance. Dla Wojciecha Szczęsnego i Roberta Lewandowskiego, nawet jeśli ten drugi nie pomoże w pierwszych meczach. Nie warto prawić herezji, że może to dobrze, bo swój potencjał uwydatnią wówczas inni nasi napastnicy, ale Probierz naprawdę zebrał grupę głodnych choćby namiastki sukcesu ludzi. Warto zwrócić uwagę, jak wiele rysuje się analogii do wspomnianej już drużyny Nawałki poza wspólnymi elementami, jakimi byli nie tylko Szczęsny i Lewandowski, ale także Kamil Grosicki i Bartosz Salamon. Byłby i Arkadiusz Milik, gdyby nie kontuzja. Ale są i bardzo wartościowi dublerzy. Natychmiast przychodzi do głowy, że rolę młodziutkiego wówczas Bartosza Kapustki, który zachwycił samego Gary’ego Linekera, może przejąć Kacper Urbański. W innych miejscach na boisku możemy mieć nawet lepiej niż osiem lat temu, biorąc pod uwagę potencjał Piotra Zielińskiego czy Jakuba Modera. Jest wreszcie Probierz, w którego tak jak w przed laty w Nawałkę wierzyło niewielu, bo ten drugi pracował przed kadrą w wyróżniającym się, ale jednak średnim Górniku Zabrze i uchodził za trenera wybitnie ligowego.

I ktoś teraz powie, że wszystko się zgadza poza rywalami, bo teraz mamy ich niepomiernie silniejszych. Ale mamy też z nimi mecze, do których możemy się odwoływać, a które stanowią mity założycielskie polskiej piłki. Jeśli chodzi o Holandię to oczywiście rok 1975 i 4:1 z ówczesnymi wicemistrzami świata, jedną z najlepszych drużyn w historii z Johanem Cruyffem na czele. To był jeden z najdoskonalszych meczów, jaki rozegrała reprezentacja Polski. Przeciwko Francuzom musi to być starcie o brąz (3:2) na wspomnianym już mundialu 1982. A jeśli już będziemy się bronić w konfrontacji z największym faworytem trwającego turnieju, możemy odwołać się do 1995 roku i eliminacji Euro w Parku Książąt (1:1), gdzie ani Didier Deschamps, ani Zinedine Zidane nie mogli pokonać polskiego bramkarza, zrobił to dopiero Youri Djorkaeff na trzy minuty przed końcem.

Z reguły w miejscu tym czytacie zapowiedzi, prognozy, porady, co zrobić, by trafić z wynikiem. Ale są momenty, kiedy należy porzucić sztampę, uderzyć w mocniejszy ton, popaść w pretensjonalny patos, bo akurat sport i emocje, jakie za sobą niesie, formy te usprawiedliwia. Czy turniej w Niemczech jest początkiem odrodzenia polskiego futbolu? Być może – powie realista. Jeśli jednak posłużyć się intuicją, tzw. czuciem gry, nadchodzi właśnie ten moment. Na każdym kroku, z płynących w mediach reklam słychać od piątku, że każdy wygrywa. I my wygramy! W niedzielę z Holandią, a później wychodząc z grupy. Tak zaczyna pisać się nowy rozdział polskiego futbolu.

Niepohamowany optymista Przemysław Iwańczyk